„Przejściowe pory roku nie są dla mnie najlepsze. Dla nikogo takiego jak ja. Obłęd lubi wracać jesienią lub przedwiośniem. Lubi niż, mgłę, ołowiane zachmurzone niebo. Budzisz się rano i masz do dyspozycji albo nieokreślony lęk, albo smutek. A czasami jedno i drugie. Chciałbym obudzić się pogodnym i uśmiechniętym lub przynajmniej obojętnym, ale jedyne, na co mogę liczyć, to wybór między trwogą a rozpaczą oraz nadzieja, że nie zwariuję do reszty.”
Jarosław Grzędowicz, „Popiół i kurz. Opowieść ze Świata Pomiędzy”
Jesień jest jedną z trudniejszych pór roku. Sprawia, że człowiek się rozckliwia. Mnie osobiście ta pora roku podcina skrzydła. Staję się bardziej odosobniona. Chciałabym, żeby wszyscy dali mi święty spokój. Żebym mogła zaszyć się gdzieś w kącie i obudzić wiosną. Nie, nie lubię jesieni. Nawet jeśli podaje mi na tacy idealną wymówkę na czytanie książek. Ale… do rzeczy! Magdalena Majcher, nieświadomie, trafiła w mój czuły punkt. Przywołała przeszłość. Nagle bohater książki stał mi się bliższy jak nigdy. I wcale nie mówię o postaci Hani, głównej bohaterce, a o jej mężu, który pewnie przez wielu z Was będzie niezrozumiany. I tu poproszę mroczną melodię i chwilę ciszy, bo ja… Ja tego chłopa doskonale rozumiem. A nawet powiem Wam więcej… Poznałam go osobiście.
Mój przyjaciel przez wiele lat borykał się ze śmiercią swojej ukochanej. Miałam czasem wrażenie, że obwinia się o to wszystko. Nie był ideałem człowieka. Ale kiedy o niej mówił, był… inny. Jakby weselszy. Jej śmierć była dla niego wielkim ciosem. Długo nie mógł się z tym pogodzić. Po wielu latach w końcu związał się z inną kobietą. Nawet miał z nią dziecko. Jednak ilekroć rozmawialiśmy, miałam wrażenie, że nie jest szczęśliwy. Pamiętam, kiedy po raz pierwszy mi o niej (drugiej żonie) powiedział. Nieśmiało, z dużą dozą goryczy wobec samego siebie, że cokolwiek się w jego życiu zaczęło zmieniać. Bał się zmian. Dorosły, dojrzały człowiek, a bał się zaczynać od nowa! Ale z drugiej strony… Nie chciał do końca życia pokutować. Chciał poczuć jeszcze raz, że można latać. Że mu się uda. Że życie może mieć piękne barwy.
Magdalena Majcher wyciągnęła ciężki kaliber. Tematyka, zdecydowanie, nie należy do najłatwiejszych. I dlatego należy się ogromne chapeau bas za próbę udźwignięcia tematu. Ale… Według mnie postać męża Hani i jego postępowanie są przerysowane. I tu musicie mnie zrozumieć, jako Czytelnika. Ja wiem jak potoczyły się losy mojego przyjaciela. Wiem, z jakimi problemami się stykał. Jak ciężko było mu zamknąć przeszłość i żyć „tu i teraz”. Gdyby Autorka w swojej książce poszła zupełnie innymi szlakami, „Wszystkie pory uczuć. Jesień” miałyby szanse być jedną z lepszych książek. Jednak w tym konkretnym przypadku, nie jestem w ogóle w stanie być obiektywna. (Zresztą nigdy nie jestem. Takie są własnie recenzje. Bardzo subiektywne. Oceniane przez cały bagaż naszych czytelniczych doświadczeń.) Uderzyło mnie przerysowane zachowanie męża Hani, jak i samo zachowanie głównej bohaterki. Możliwe, że są takie kobiety, które boją się cokolwiek w swoim życiu zmienić. Tylko one nie do końca są świadome, że coś w tym ich świecie nie gra. W tym wypadku – dwadzieścia lat to spory kawał czasu. Z doświadczenia wiem, że im dłużej człowiek boryka się z jakimiś zachowaniami, im dłuższy okres czasu mija, tym jest trudniej wyjść z takiego marazmu.
Hania pozostanie dla mnie na pewno zagadką. To skąd pochodzi i jak daleko zaszła w swoim życiu, na pewno jest godne podziwu. W tym wypadku Autorka napawa mnie optymizmem. Natomiast kiedy wrócimy do tematyki za mąż pójścia… To jestem zaskoczona, że Hania (pochodząca z nizin społecznych i wychowana w bidulu) wzięła na swoje ramiona trudną miłość. Bo w tym związku nie było tylko jej i męża. Ale była ich trójka. Od początku zmarła żona była codziennością. Nie dziwię się, że w pewnym momencie główna bohaterka straciła poczucie wartości. A może od początku jej nie miała? A skoro iść tym tokiem myślenia… To dlaczego w ogóle się związała z tym człowiekiem? Czy wpadła z deszczu pod rynnę?
Nie mogę powiedzieć, że ta książka Magdzie się nie udała. Autorka po raz kolejny pokazała, że nie boi się wyzwań. Natomiast z każdą książką stawiała sobie wysoko poprzeczkę i tym razem nie udało jej się tego progu przeskoczyć. Nie mogę też powiedzieć, że cała książka jest zła i nie da jej się czytać. To jakim językiem Magda operuje (a widać, że z książki na książkę warsztat jest coraz lepszy), jak prowadzi narrację, w jakim kierunku zmierzają wątki, to że nie jest to „jakaś tam” historyjka spod lady, tylko jest to przemyślana koncepcja poprowadzona od początku do końca bez żadnych dziwnych przesterów… To wszystko wzięte do kupy daje naprawdę dobry kawał literatury.
Cytując Pawła Pollaka:
„Lubię jesień… Jesień jakby usprawiedliwia depresję, jesienią nie trzeba być młodym, zdrowym, aktywnym jak latem, jesienią można sobie popłakać, jesień to pora ludzi samotnych.”
Ta książka idealnie wpisuje się w jesienną aurę, dlatego też postanowiłam Wam o niej przypomnieć. Autorka mówi w niej i o samotności, i o tym, że człowiek wiecznie szuka siebie. Że nie zawsze to życie układa się po naszej myśli. Że czasem chciałoby się cofnąć czas. Żyć z kimś innym. Napisać sobie inny scenariusz. Jesienią… Tak naprawdę nie trzeba się usprawiedliwiać. Czasem człowiek siada w parku i patrzy jak z drzew spadają liście. Jak promienie słońca wydobywają się zza chmur i przywołują wspomnienie lata.
„Wszystkie pory uczuć. Jesień” budzą we mnie emocje. I nawet w recenzji widać, że te emocje wciąż mną targają i nie mogę oddzielić fikcji od tego, co widziałam, co doświadczyłam. Dlatego zachęcam Was, byście przeczytali książkę i dali znać, jakie w Was Autorka obudziła emocje? Czy ta jesień była dla Was szara czy bardziej barwna? Czekam na Wasze opinie w komentarzach!
Wszystkie pory uczuć. Jesień
kategoria: literatura obyczajowa
liczba stron: 384
cena: 34,90
wydawnictwo: Pascal
ocena: 7/10
Książka została przekazana dzięki uprzejmości autorki Magdaleny Majcher oraz Wydawnictwa Pascal, za co jeszcze raz dziękuję.
Ta historia podobała mi się i skłoniła do przemyśleń, jednak „Zima” nie ma sobie równych w tej serii.
Prawda! O „Zimie” wpis zrobię w zimie. ;) :D
Czytałam. W pełni popieram recenzję.
<3
Ja nawet lubię jesień, za to nie lubię wiosny:)
Jesień ma swoje uroki. :)
O ile jest ciepła :D