„(…) Uważam, że życie jest ścieżką z mnóstwem pojedynczych kamieni, która rozgałęzia się w różnych kierunkach. Nie wiemy, w którą stronę podążać, i zwykle idziemy przed siebie po największych kamieniach, bo to wydaje się najłatwiejsze. Zbiegi okoliczności to te mniejsze kamyki, które prowadzą nas na boczne tory. Jeśli jesteś wystarczająco odważna, podążysz ich śladem i dojdziesz tam, gdzie powinnaś.”
– Vi Keeland
Ostatnio stworzyłam sobie listę kategorii, jakie książki w ogóle u mnie znajdują się na półce. I zauważyłam, że najwięcej jest takich, przez które zarywam noce i które mnie w jakiś sposób odrywają od mojego „tu i teraz”. Nie da się ukryć, że to moje „tu i teraz” ostatnio daje mi mocno w kość. Okres wakacyjny w mojej branży (transportowej) jest dosłownie najtrudniejszym okresem. W dodatku postanowiłam zadbać o formę i to wszystko w połączeniu dało mi niezły rollercoaster. Kiedy więc wybija godzina 23 na zegarze jestem cieniem człowieka i dosłownie nie chce mi się nic. I właśnie w takich chwilach sięgam po książki, które mnie odprężają. A topową Autorką w tej kategorii jest Vi Keeland.
„Zaproszenie” to jedna z tych książek, które powaliły mnie na łopatki. To trochę taka współczesna historia Kopciuszka. Przy czym główna bohaterka okazuje się być szalenie temperamentną dziewczyną. A książę… Chyba lubi dolewać benzyny do ognia. Ta dwójka zdecydowanie tworzy wybuchową parę.
Stella to ambitna kobieta, która stawia sobie dość wysoko poprzeczkę. Ma dość niespotykany węch, przez co fascynuje ją… wąchanie. Dlatego też chciałaby stworzyć własną firmę, która zajmowałaby się produkcją perfum. A Hudson to typowy samiec alfa. Ma własną firmę i mocno wybujałe ego, co w połączeniu z jego ładną buzią, sprawiają, że każda kobieta marzy, by… być na moment częścią jego życia.
Vi Kelland słynie z książek, w których nie brakuje pikantnych rozdziałów. Od razu spieszę wyjaśnić, że „Zaproszenie” jest jednak dość stonowane, a przeważają sceny, w których uśmiech nie schodzi z ust. Absurdalne sytuacje, charyzmatyczni bohaterowie i dobre tłumaczenie (ukłony dla Karoliny Bochenek) sprawiają, że ta książka ma w sobie to coś. Sami dobrze wiecie, że są książki, które mimo oryginalnej historii i dobrego zarysu nie mają w sobie tej iskry. Nie potrafią Czytelnika wciągnąć. A samo czytanie idzie dość opornie. Tutaj tego nie brakuje. Mimo że historia zdaje się być dość przewidywalna, to i tak czytamy kolejny rozdział za rozdziałem, ciekawi, co jeszcze spotka Stellę i Hudsona.
Są książki, dla których zarywa się noce. I to jest dla mnie jedna z takich książek, które tak po prostu odprężają.
Jeśli podobała Wam się recenzja, to… Napijmy się wspólnie kawki!
Książki otrzymałam przy współpracy z firmą Sofario. Za co jeszcze raz dziękuję.