Jako młoda osoba często wybierałam się na piesze wycieczki w góry. Pozwalało mi to faktycznie zapomnieć o zgiełku dnia codziennego. Można było się tam dosłownie zresetować. Dlatego tym chętniej, po przeczytaniu opisu, podjęłam się zrecenzowania „(Nie)zdobytej”. Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że to moje pierwsze spotkanie z Melissą Darwood. Zupełnie nie wiedziałam, w jakim stylu pisze Autorka i czego mogę się po książce spodziewać.
Właśnie to lubię w swoim blogowaniu, że mimo stałych współprac, czasem wpadają książki od kogoś, z kim nie mam w ogóle styczności. I nagle okazuje się, że Polska ma bogate zaplecze Autorek, które zaskakują, a których nie znam!
Ja jestem bardzo pozytywnie zaskoczona męską postacią. Jeremi Janson jest dla mnie takim typowym tatromaniakiem, któremu nie zależy na zdobywaniu nagród, a na zdobywaniu szczytów. Piotr Morawski powiedział kiedyś:
„Kiedy jestem w górach nie istnieje świat zewnętrzny, zgiełk i pośpiech. Jest tylko natura i życie razem z jej rytmem. Ktoś może powiedzieć, że to tylko mój wymysł, bo przed życiem się nie ucieknie. Zależy, kto co nazywa życiem.”
I to właśnie Jeremi wydaje się być właśnie takim człowiekiem, który żyje dopiero wówczas, gdy zdobywa szczyty. To w górach jest mu najlepiej. I to tam oddycha pełną piersią.
Julia przypomina trochę mnie z dawnych lat. Kiedy to jeszcze głęboko wierzyłam, że w żyłach płyną mi słowa, a ja jestem dosłownie skazana na dziennikarstwo. Kiedy więc naczelna mówi jej, że jej stanowisko wisi na włosku, i potrzeba mocnego tematu – Julia zakasuje rękawy. Autorka przedstawia ją jako taką mocną damską postać. Kobietę, która wie czego chce i uparcie do tego dąży.
Sama książka jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Dużo w niej dobrego dowcipu, który u takiego ponuraka jak ja, wywołuje uśmiech na twarzy. Dużo w niej napięcia, które czuje się od momentu bliskiego spotkania Julki z „Icemanem”. Nigdy chyba tak naprawdę nie zastanawiałam się, co kieruje ludźmi, którzy wpinają się w wysokie szczyty. „(Nie)zdobyta” w dużej mierze oświeciła mnie w tym temacie. No i oczywiście nie wiem, czy na rynku wydawniczym jest druga taka książka, która ociera się o alpinizm, a nie jest biografią alpinisty. Muszę też przyznać, że książkę jest „na czasie” jeśli chodzi o ekologię i to jak ważne jest dbanie o środowisko.
Nigdy też się nad tym głębiej nie zastanawiałam, ile może kosztować taka wyprawa choćby na Mount Everest. A tu okazuje się, że jest to sport trochę dla bogaczy. I niektórzy nie idą w góry tylko dlatego, że mają taką pasję… Idą w góry, bezmyślnie, bo chcą sobie zrobić „selfie” i pochwalić się wśród znajomych, co niezwykłego ostatnio zrobili.
„(Nie)zdobyta” bawi, uczy, zastanawia. Autorka pokazała, że własne słabości nie zaczynają się od dysfunkcji, jakie są w człowieku, ale od głowy. Od myśli, że „nie dam rady”. Ja książkę serdecznie polecam, bo jest naprawdę warta przeczytania!
W tym roku zorganizowałam dwa Wyzwania Czytelnicze w ramach akcji #bookshelfzrecenzenckim. „(Nie)zdobyta” ląduje jako pierwsza przeczytana książka w 2020 roku na półeczce z książkami, i odhaczam ją również jako pole: „Przeczytam książkę, która napisana jest przez Autora piszącego pod pseudonimem”.
(Nie)zdobyta
kategoria: romans, literatura obyczajowa
liczba stron: 290
cena: 38,90
wydawnictwo: NieZwykłe
ocena: 8/10
Za cynk odnośnie egzemplarza recenzenckiego dziękuję Domi czyta, a za możliwość zrecenzowania dziękuję Wydawnictwu NieZwykłe.
Ostatnio ta „/Nie/ zdobyta” pojawia się w wielu miejscach. Chyba warto się nią zainteresować i poszukać książki. Dzięki za recenzję.